środa, 9 grudnia 2015

Rozdział 1

Chłopak siedzący tam nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Wyglądał na zmęczonego, a w jego oczach była tylko pustka.
Zacząłem się zastanawiać co oni mu zrobili. Po raz pierwszy poczułem żal i współczucie. I potrzebę, żeby coś zrobić, jakoś mu pomóc. Ale nie mogłem zrobić nic.
- Kto to? – spytałem tylko.
- Nikt ważny. – odparł Pierce. – Na razie.
Spojrzałem na niego i pokręciłem głową.
- Pierce, to dzieciak. To wy mu zrobiliście?
- Uwierz mi, to, co konieczne, Rumlow. W imię czegoś większego.
- W imię czego większego? Rozumiem, to Hydra. Ale nie macie prawa…
- Czy masz jakiś problem?
Odpowiedziałem mu milczeniem.
- Co on cię w ogóle obchodzi? To nie twoja sprawa. Nagle ci się zachciało życia ratować? – prychnął. – A teraz, proszę odejść, agencie Rumlow.
Nie ruszyłem się z miejsca piorunując go wzrokiem.
- Nie macie pieprzonego prawa! – krzyczałem, ale twarz Pierce’a pozostawała bez wyrazu. – To nieludzkie, rozumiesz?! Nie możecie...
Nikt mnie jednak nie słuchał. Nie mogłem nic zrobić, nie byłem w Hydrze nikim ważnym. To nie była moja decyzja, nie miałem na nią żadnego wpływu.
Ale patrząc na tego chłopaka… wtedy nie wiedziałem, co czuję. Czy teraz wiem? Może. Ale tego nie rozumiem. I prawdopodobnie nie będzie mi dane zrozumieć.

- Proszę pana?
Z zamyślenia wyrywa mnie głos barmana. Podnoszę na niego wzrok.
- Polać panu jeszcze?
- Już wystarczy.
Tak naprawdę mi nie wystarczy. Ale dochodzę do wniosku, że alkohol mi nie pomoże. Jedyną rzeczą, która może mi pomóc to ponowne spotkanie z nim. A na to nie mam co liczyć.
Wstaję i kładę na ladzie gotówkę.
- Reszty nie trzeba. – mruczę pod nosem i wychodzę.
Kieruję swoje kroki do domu.
Robi się późno, a ja i tak nie mam nic lepszego do roboty.
Gdy docieram do mojego mieszkania, tylko biorę prysznic i kładę się do łóżka.
Wiem, że nie zasnę, ale warto spróbować, prawda?
Jak co noc po prostu leżę i patrzę w sufit. I myślę.
Myślę o nim. Myślę o wszystkim co się działo przez ostatnie miesiące.
I tak cały czas. Nie potrafię się skupić na niczym innym.
Pewnie wielu doradziłoby mi, żebym się z kimś spotkał i o tym pogadał… czy to z psychologiem czy to z jakimś znajomym, ale… ale ja nie mogę. Nie potrafię. Nikt o tym nie wiedział i nikt się o tym nie dowie. Nie chcę tego. On pewnie też nie.
Zasypiam po kilku godzinach.

Gdy się budzę zaczyna wschodzić słońce. Spałem co prawda krótko, ale lepsze to niż nic. I tak nie robi mi różnicy czy się wyśpię czy nie. Kiedyś to było ważne, misje z SHIELD… a tak naprawdę z Hydry i tym podobne, do tego potrzebowałem energii. Ale teraz? Nie pracuję, jedyne co robię to siedzę w domu, ewentualnie w barze albo chodzę po mieście bez celu.
Wiem, że będę musiał z tym skończyć, prędzej czy później.
Codziennie czytam gazety, tylko po to, żeby sprawdzić jak przebiega ta cała wojna między bohaterami. Na razie cisza, ale wiem, że ten spokój nie potrwa długo. Jak cokolwiek się zacznie, ja też będę musiał zacząć działać. Dla Jamesa.
W mojej szafie schowany jest karabin snajperski, kamizelka kuloodporna i maska. To bez znaczenia skąd je mam. Leżą tam schowane i zamknięte na kluczyk i czekają.

Rozejrzałem się i nie dostrzegając nikogo kiwnąłem Rollinsowi i ruszyłem przed siebie.
Chwilę mi zajęło znalezienie właściwego pokoju, ale w końcu mi się udało.
Przekręciłem klucz w drzwiach i wszedłem do środka.
- Rumlow, nie wiem, czy to dobry pomysł. – szepnął Jack wchodząc za mną. – Pomagam ci, bo jestem twoim współpracownikiem i cię lubię, ale absolutnie nie popieram tego, co robimy. Jak ktoś nas złapie to będzie na ciebie.
- Aha, jasne. – mruknąłem cicho i zamknąłem drzwi. – Stój tu, jak ktoś wejdzie to wiesz co robić.
Zacząłem sprawdzać po kolei wszystkie półki.
Akt i dokumentów było mnóstwo, nie oczekiwałem, że znajdę to czego szukam szybko.
Ale w końcu się udało.
Dokument podpisany był tylko jakimś ciągiem liczb, a w środku było mnóstwo kartek zapisanych jakimś kodem.
Po przekartkowaniu tego wszystkiego trafiłem w końcu na coś napisanego normalnie.
„James Buchanan Barnes, urodzony w 1925, dołączył do amerykańskiej armii i został bliskim przyjacielem Stevena Rogersa, znanego też jako Kapitan Ameryka…”
- Cholera. – szepnąłem i kontynuowałem czytanie.
„Wydawało się, że zginął w 1945 podczas jednej z misji z Kapitanem Ameryką…”
„Został odratowany przez Hydrę. Zostały na nim przeprowadzone niezbędne eksperymenty, takie jak czyszczenie pamięci. Ukończył morderczy trening, by zostać Zimowym Żołnierzem, zabójcą na usługach Hydry.”
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i mruknąłem pod nosem przekleństwo.
To było nienormalne, przecież on był człowiekiem. Nie mogli mu robić czegoś takiego… i jeszcze nasyłać go na jego dawnego przyjaciela.
Nie wiem, co się wtedy ode mnie odezwało. Byłem pewien, że Hydra zabiła już moje sumienie i zasady moralne, ale… ale widać, że jednak nie.
Musiałem uświadomić mu, kim naprawdę jest i pomóc mu uciec. Nie obchodziło mnie, że mogą mnie wyrzucić z Hydry albo nawet zabić. To przestało mieć znaczenie.
Teraz James Barnes miał znaczenie. I tylko on.

1 komentarz:

  1. Wspaniałe, cudowne
    zakochałam się w tym blogu
    życzę weny na więcej cudnych rozdziałów
    /Hope

    OdpowiedzUsuń