wtorek, 9 lutego 2016

Rozdział 3

Koło mojego mieszkania jest pewien park.
Kiedyś lubiłem tu przychodzić, zastanowić się, pomyśleć.
Dawno tu nie byłem. Nie miałem okazji ani ochoty tu wracać.
Teraz coś kazało mi wreszcie się ruszyć i skierować tu swoje kroki.
Siedzę na ławce naprzeciwko oczka wodnego. Kiedyś było bardzo ładne - błękitna, przejrzysta woda, pływały w nim ryby, wokół rosło pełno roślin. Teraz zupełnie nie przypomina dawnego siebie. Jest brudne, rośliny powiędły, a wszystko co tam pływało pewnie zdechło. Cały park jest jakiś... inny. Kiedyś był ładny, przyjemny, teraz to się zmieniło.
Obserwuję ludzi, którzy co jakiś czas mnie mijają. Nie jest ich wielu, w końcu pogoda za bardzo nie dopisuje, ale czasem ktoś przejdzie.
Wszyscy są jacyś smutni, przygnębieni, pogniewani - jak ja. Nie jestem przynajmniej jedyną taką osobą.
Ciągle staram się uciec myślami gdzie indziej, gdziekolwiek. Myślę o tym parku, myślę o tych ludziach, o tym oczku wodnym... Ale prędzej czy później i tak wracam myślami do przeszłości. Do Hydry. Do Jamesa.
Kręcę głową i wstaję. Czas wracać do domu.
Postanawiam jednak, że chwilę się przejdę.

Wrzuciłem jakieś dokumenty do niszczarki papierów, a potem kolejne i kolejne. Cóż, praca w SHIELD rzadko bywała szczególnie emocjonująca.
Nagle drzwi otworzyły się i do środka zajrzał jeden z agentów.
- Pierce mówi, żebyś poszedł do Rogersa. Chce go widzieć u siebie za piętnaście minut.
- Sam nie może pójść?
- To nie jest prośba, Rumlow.
Po tych słowach wyszedł i zatrzasnął drzwi.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i odłożyłem trzymane dokumenty. Wyszedłem z pokoju i poszedłem poszukać Rogersa.
Nie zajęło mi to długo. Znalazłem go w jednym z korytarzy rozmawiającego z grupą agentów.
Kiedy go zobaczyłem, coś mnie tknęło. Przypomniałem sobie o dokumentach Barnesa i o słowach, które nie mogły przestać chodzić mi po głowie „Został bliskim przyjacielem Stevena Rogersa…”.
Powinienem mu powiedzieć? Może jakoś pomógłby mi w uratowaniu tego chłopaka? Może…
- Rumlow? – usłyszałem jego głos. Patrzył na mnie jakoś wyczekująco. – Wszystko okej?
Zorientowałem się, że stanąłem na środku korytarza z utkwionym w niego wzrokiem. Świetnie.
- Tak. – odparłem. – Pierce mówił, żebyś do niego przyszedł.
Kiwnął głową i wyminął mnie.
- Eee, Rogers? – zawołałem jeszcze za nim.
- Hm?
- Możemy pogadać?
- Nie teraz.
I ruszył w stronę gabinetu Pierce’a.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak głupią decyzją byłoby powiedzenie mu o tym. Jak ja sobie to wyobrażałem? „O hej, tak naprawdę to jestem z Hydry i znaleźliśmy twojego przyjaciela, który zginął podczas wojny. Teraz go torturujemy i zrobiliśmy z niego maszynę do zabijania. Może go jakoś uratujemy?”.
Pokręciłem głową z niedowierzeniem, obróciłem się na pięcie i wróciłem do pokoju. Byłem zdany tylko na siebie.

W domu robię sobie drinka i siadam przed telewizorem. Od razu włączają się wiadomości, ostatnio nie oglądam nic innego.
I widzę to.
Środek Nowego Yorku, ogień, mnóstwo ludzi, gapiów, reporterów. I kilkadziesiąt osób w centrum wydarzeń. Walczą.
Dostrzegam nie tylko superbohaterów, ale też agentów SHIELD. Co oni niby tam robią?
Ale to nieważne, nie teraz. Podchodzę do telewizora i przyglądam się. Wszystko nagrywane jest z daleka, nikt nie chce ryzykować. Ale muszę się przyjrzeć. Muszę mieć pewność.
Jest.
Widzę znajomą, zbyt dobrze znajomą sylwetkę i ramię. Nie można go pomylić z nikim innym.
Gwałtownie się podnoszę i otwieram szafę. Wyciągam wszystko, co w niej jest.
Chwilę potem jestem już w samochodzie.

Gdy tylko nadeszła noc wyjechałem z domu i przeszedłem przez jedno z bocznych wejść w bazie Hydry.
Ruszyłem korytarzem. Nie napotkałem nikogo. Planowałem to zbyt długo, aby kogoś napotkać.
Problemy zaczęły się zaraz przy pomieszczeniu, w którym on się znajdował. Stało tam kilku agentów.
Po krótkiej walce powaliłem ich, związałem i zamknąłem w jednym z pustych pokoi. Nie było to proste, ale adrenalina zadziałała i sobie poradziłem.
Wszedłem do pomieszczenia i szczelnie zamknąłem za sobą drzwi.
I zobaczyłem go.
Uniósł głowę, spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem i wychrypiał:
- Kim jesteś?
Nigdy nie słyszałem tak zmęczonego, zmarnowanego i smutnego głosu. Nigdy nie widziałem tyle cierpienia i bólu w oczach człowieka. Nigdy nie widziałem kogoś takiego jak on.
- Jestem tutaj, żeby ci pomóc. – odparłem podchodząc do niego. – Wyciągnę cię stąd.
Zmarszczył czoło, przyglądał mi się ze zdziwieniem.
- Nie mogę stąd iść. – rzekł.
- Możesz, pomogę ci.
- Nie mogę. Nikt nigdzie indziej mnie nie potrzebuje, jestem bezużyteczny. Zginę, gdy tylko opuszczę to miejsce.
Mówił to tak, jakby to było coś oczywistego. Jakby każdy o tym wiedział. I dodatkowo ten głos, wyprany z emocji, brzmiał tak jakby mówił o pogodzie.
- O czym ty mówisz? – spytałem.
- O tym, jak jest. – wzruszył ramionami.
- Ale nie jest tak. – pokręciłem głową. – Są osoby, które cię potrzebują. Jesteś człowiekiem. Nie zasługujesz na to, co ci tutaj robią.
- Niby kto mnie potrzebuje? Jestem tylko maszyną do zabijania.
Zapadło milczenie. Nie sądziłem, że jest aż tak źle. Musieli mu wmawiać, że jest do niczego, że jest tylko ich maszyną. I znów poczułem ogromny żal i współczucie.
- Nazywasz się James Barnes. – powiedziałem patrząc mu w oczy. – Podczas wojny byłeś przyjacielem Steve’a Rogersa.
Tym razem to on przez chwilę nie odpowiedział. Na jego twarzy kłóciły się jakieś emocje, w oku pojawił się błysk. On to pamiętał, musiał. Gdzieś głęboko, ale wiedział, kim jest.
- Jestem żołnierzem. – odparł po chwili. – Moje imię i nazwisko nie mają znaczenia. Nic innego już nie ma znaczenia. Jestem… Zimowym Żołnierzem.
Pokręciłem głową i westchnąłem.
- Wrócę do ciebie. – oznajmiłem i wyszedłem z pomieszczenia.




----------
Privet!
Rozdziału trochę nie było, bo nie miałam weny za co przepraszam i przy okazji z góry przepraszam, kiedy taka nieobecność się powtórzy, co się pewnie stanie jeszcze nie raz.
Mam nadzieję, że jest w miarę oki. Obiecuję, że niedługo rozdziały będą ciekawsze i dłuższe, gdyż rozkręci się akcja.
A poza tym... za Stony też postaram się jakoś w najbliższym czasie zabrać, ale na razie chciałam skupić się na Winterbones, bo ten ship jest mi bliższy i chciałam się na nim skupić.
W każdym razie - dziękuję za przeczytanie, mam nadzieję, że było w porządku.
Pozdrawiam!
Sophie