środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 2

What I felt
What I’ve known
Never shined through in what I’ve shown.
Never free
Never me
So I dub the unforgiven.
Metallica „The Unforgiven”

„Tony Stark o Akcie Rejestracji Superbohaterów.”
„Nowa ustawa wchodzi w życie.”
„Kapitan Rogers przeciwny dokumentowi.”
„Konflikt między bohaterami.”
Nagłówki gazet huczą teraz tylko o jednym.
A więc się zaczęło.
Mam plan. Nie wiem, czy dobry, ale mam plan.
Muszę mieć pewność, że James jest zagrożony. Jeśli nie – nie mam po co się w to mieszać. To nie moja sprawa.
Mam jeszcze kilku znajomych w SHIELD. A oni zawsze wiedzą wszystko o każdej ważniejszej aferze.
Biorę kurtkę i wychodzę z mieszkania. Kieruję swoje kroki do pobliskiego baru. Jestem umówiony na spotkanie.

- To szalone, Rumlow. – Rollins pokręcił głową patrząc na rozłożone na stole dokumenty. – Po co chcesz mu pomóc? Hydra go potrzebuje.
- Jesteś ze mną czy nie? – warknąłem i posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Sam nie wiem. – wzruszył ramionami. – Nie rozumiem cię. To tylko kolejny bezwartościowy dzieciak i tak nikt nie potrzebowałby go do niczego innego.
Nie mogłem dłużej słuchać takiego gadania.
Uderzyłem dłonią w stół.
- Ale to człowiek! – krzyknąłem. – Jakim sukinsynem trzeba być, by w ogóle pomyśleć o robieniu komukolwiek czegoś takiego?
- A jakim sukinsynem trzeba być, żeby dołączyć do Hydry? – westchnął i znów pokręcił głową. – Nie wiem czemu jeszcze to do ciebie nie dotarło. Tutaj nikt się nie zastanawia czy robi dobrze czy nie, bo… bo nie robi. Nie jesteśmy dobrymi ludźmi, Rumlow. Ani ja, ani ty, ani ktokolwiek, kto kiedykolwiek miał jakieś powiązania z Hydrą. Jesteśmy największymi potworami, jakie żyją na tym świecie. Pogódź się z tym.
Wyprostował się i wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi.
Jeszcze przez chwilę stałem nad papierami, po czym zacząłem je składać. Wrzuciłem je do szafki i zamknąłem ją na klucz.
Może miał rację. Ale ja nie zamierzałem odpuścić. Nie mogłem bezczynnie siedzieć i patrzeć, jak torturują, wymazują pamięć i Bóg wie co jeszcze robią temu chłopakowi.
Nie wiem. Może przestawałem być potworem.

Gdy przekraczam próg baru, moim oczom ukazuje się mnóstwo osób. Wszyscy wyglądają tak samo – umięśnieni, w większości pijani mężczyźni, rozmawiający i śmiejący się, w sumie nie wiadomo z czego.
Oprócz tego jednego człowieka. Siedzi w kącie, popija drinka, nie dołącza do rozmów. Czeka na kogoś.
Podchodzę do niego i kładę przed nim kilka banknotów.
Podnosi wzrok, a przez jego twarz przebiega cień uśmiechu.
- Nie sądziłem, że naprawdę przyjdziesz, Rumlow.
- Do rzeczy. – siadam. – Potrzebuję informacji.
Bierze leżącą na stole gotówkę i chowa do kieszeni.
- Co konkretnie chcesz wiedzieć?
- Wszystko.
- Coś interesuje cię bardziej.
- Powiedz mi wszystko.
- Chcesz konkretów.
- Barnes. – mówię cicho, gdy orientuję się, że z nim się nie dogadam. – Chcę wiedzieć co z Barnesem.
- Czyli Hydra jednak nie przestała się nim interesować.
- Skończyłem z Hydrą.
Wzrusza ramionami i znów posyła mi spojrzenie.
- Potrzebujesz więcej pieniędzy? – pytam zrezygnowany.
- Nie. – odpowiada po chwili milczenia. – Słuchaj, tak naprawdę to mam w dupie czy potrzebujesz tych informacji dla Hydry czy dla kogoś innego. Ale dzisiejsze spotkanie ma pozostać między nami i nie wspominamy o nim nikomu. Nigdy. Jasne?
Kiwam głową i spoglądam na niego.
- Mów.
- Oficjalnie nikt tego tak nie nazywa... – zaczyna cicho. – ale mamy wojnę. Między Iron Manem i Kapitanem Ameryką. To tylko kwestia czasu aż dojdzie do jakiejś bitwy. To wygląda na coś bardzo poważnego. Nie dadzą sobie po prostu po mordach, oni planują coś większego. Angażują w to innych nadludzi, więc podejrzewamy, że może to się źle skończyć. Ktoś może zginąć.
Przerywa na chwilę i rozgląda się.
- Barnes jest z Rogersem, więc pewnie też weźmie w tym udział. – kontynuuje. – Na razie wiemy tyle, że Kapitan go znalazł i… widocznie poprosił o pomoc. – wzrusza ramionami. – Tyle wiem.
- Dzięki. Chyba mi wystarczy. – wstaję i bez słowa ruszam w stronę wyjścia.
Czyli moje przypuszczenia się potwierdziły. James weźmie udział w walce. Tyle mi wystarczy. Wiem już co robić. Teraz muszę tylko czekać.

środa, 9 grudnia 2015

Rozdział 1

Chłopak siedzący tam nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Wyglądał na zmęczonego, a w jego oczach była tylko pustka.
Zacząłem się zastanawiać co oni mu zrobili. Po raz pierwszy poczułem żal i współczucie. I potrzebę, żeby coś zrobić, jakoś mu pomóc. Ale nie mogłem zrobić nic.
- Kto to? – spytałem tylko.
- Nikt ważny. – odparł Pierce. – Na razie.
Spojrzałem na niego i pokręciłem głową.
- Pierce, to dzieciak. To wy mu zrobiliście?
- Uwierz mi, to, co konieczne, Rumlow. W imię czegoś większego.
- W imię czego większego? Rozumiem, to Hydra. Ale nie macie prawa…
- Czy masz jakiś problem?
Odpowiedziałem mu milczeniem.
- Co on cię w ogóle obchodzi? To nie twoja sprawa. Nagle ci się zachciało życia ratować? – prychnął. – A teraz, proszę odejść, agencie Rumlow.
Nie ruszyłem się z miejsca piorunując go wzrokiem.
- Nie macie pieprzonego prawa! – krzyczałem, ale twarz Pierce’a pozostawała bez wyrazu. – To nieludzkie, rozumiesz?! Nie możecie...
Nikt mnie jednak nie słuchał. Nie mogłem nic zrobić, nie byłem w Hydrze nikim ważnym. To nie była moja decyzja, nie miałem na nią żadnego wpływu.
Ale patrząc na tego chłopaka… wtedy nie wiedziałem, co czuję. Czy teraz wiem? Może. Ale tego nie rozumiem. I prawdopodobnie nie będzie mi dane zrozumieć.

- Proszę pana?
Z zamyślenia wyrywa mnie głos barmana. Podnoszę na niego wzrok.
- Polać panu jeszcze?
- Już wystarczy.
Tak naprawdę mi nie wystarczy. Ale dochodzę do wniosku, że alkohol mi nie pomoże. Jedyną rzeczą, która może mi pomóc to ponowne spotkanie z nim. A na to nie mam co liczyć.
Wstaję i kładę na ladzie gotówkę.
- Reszty nie trzeba. – mruczę pod nosem i wychodzę.
Kieruję swoje kroki do domu.
Robi się późno, a ja i tak nie mam nic lepszego do roboty.
Gdy docieram do mojego mieszkania, tylko biorę prysznic i kładę się do łóżka.
Wiem, że nie zasnę, ale warto spróbować, prawda?
Jak co noc po prostu leżę i patrzę w sufit. I myślę.
Myślę o nim. Myślę o wszystkim co się działo przez ostatnie miesiące.
I tak cały czas. Nie potrafię się skupić na niczym innym.
Pewnie wielu doradziłoby mi, żebym się z kimś spotkał i o tym pogadał… czy to z psychologiem czy to z jakimś znajomym, ale… ale ja nie mogę. Nie potrafię. Nikt o tym nie wiedział i nikt się o tym nie dowie. Nie chcę tego. On pewnie też nie.
Zasypiam po kilku godzinach.

Gdy się budzę zaczyna wschodzić słońce. Spałem co prawda krótko, ale lepsze to niż nic. I tak nie robi mi różnicy czy się wyśpię czy nie. Kiedyś to było ważne, misje z SHIELD… a tak naprawdę z Hydry i tym podobne, do tego potrzebowałem energii. Ale teraz? Nie pracuję, jedyne co robię to siedzę w domu, ewentualnie w barze albo chodzę po mieście bez celu.
Wiem, że będę musiał z tym skończyć, prędzej czy później.
Codziennie czytam gazety, tylko po to, żeby sprawdzić jak przebiega ta cała wojna między bohaterami. Na razie cisza, ale wiem, że ten spokój nie potrwa długo. Jak cokolwiek się zacznie, ja też będę musiał zacząć działać. Dla Jamesa.
W mojej szafie schowany jest karabin snajperski, kamizelka kuloodporna i maska. To bez znaczenia skąd je mam. Leżą tam schowane i zamknięte na kluczyk i czekają.

Rozejrzałem się i nie dostrzegając nikogo kiwnąłem Rollinsowi i ruszyłem przed siebie.
Chwilę mi zajęło znalezienie właściwego pokoju, ale w końcu mi się udało.
Przekręciłem klucz w drzwiach i wszedłem do środka.
- Rumlow, nie wiem, czy to dobry pomysł. – szepnął Jack wchodząc za mną. – Pomagam ci, bo jestem twoim współpracownikiem i cię lubię, ale absolutnie nie popieram tego, co robimy. Jak ktoś nas złapie to będzie na ciebie.
- Aha, jasne. – mruknąłem cicho i zamknąłem drzwi. – Stój tu, jak ktoś wejdzie to wiesz co robić.
Zacząłem sprawdzać po kolei wszystkie półki.
Akt i dokumentów było mnóstwo, nie oczekiwałem, że znajdę to czego szukam szybko.
Ale w końcu się udało.
Dokument podpisany był tylko jakimś ciągiem liczb, a w środku było mnóstwo kartek zapisanych jakimś kodem.
Po przekartkowaniu tego wszystkiego trafiłem w końcu na coś napisanego normalnie.
„James Buchanan Barnes, urodzony w 1925, dołączył do amerykańskiej armii i został bliskim przyjacielem Stevena Rogersa, znanego też jako Kapitan Ameryka…”
- Cholera. – szepnąłem i kontynuowałem czytanie.
„Wydawało się, że zginął w 1945 podczas jednej z misji z Kapitanem Ameryką…”
„Został odratowany przez Hydrę. Zostały na nim przeprowadzone niezbędne eksperymenty, takie jak czyszczenie pamięci. Ukończył morderczy trening, by zostać Zimowym Żołnierzem, zabójcą na usługach Hydry.”
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i mruknąłem pod nosem przekleństwo.
To było nienormalne, przecież on był człowiekiem. Nie mogli mu robić czegoś takiego… i jeszcze nasyłać go na jego dawnego przyjaciela.
Nie wiem, co się wtedy ode mnie odezwało. Byłem pewien, że Hydra zabiła już moje sumienie i zasady moralne, ale… ale widać, że jednak nie.
Musiałem uświadomić mu, kim naprawdę jest i pomóc mu uciec. Nie obchodziło mnie, że mogą mnie wyrzucić z Hydry albo nawet zabić. To przestało mieć znaczenie.
Teraz James Barnes miał znaczenie. I tylko on.

czwartek, 3 grudnia 2015

Prolog

 Nigdy nie wierzyłem w miłość.
Może były to tylko wbijane mi do głowy przez Hydrę kłamstwa, może zawsze taki byłem, nie wiem. Ale miłość… była dla mnie czymś nieprawdziwym.
Może źli ludzie na nią nie zasługiwali. A może po prostu nigdy wcześniej się z nią nie spotkałem.
I chociaż nigdy w nią nie wierzyłem to… to w moim życiu stało się coś, co sprawiło, że zacząłem wątpić, czy aby na pewno jej nie ma.
Stało się coś, co sprawiło, że zacząłem żałować wszystkiego, co kiedykolwiek zrobiłem.
Ktoś się pojawił.
Kiedy teraz o tym myślę… może to miało szansę przetrwać. Ale spieprzyłem. To była moja wina. On nie zrobił nic złego, był tylko kolejnym z tych wykorzystywanych przez Hydrę dzieciaków.
Chciałbym go jeszcze raz dotknąć, przytulić, pocałować… lub chociaż spojrzeć mu w oczy i nie ujrzeć nienawiści.
Nie pamiętam, bym kiedykolwiek uważał kogoś za specjalnie bliskiego. Nie miałem osoby, której mogłem powiedzieć wszystkie moje sekrety i na której mogłem polegać. Jasne, był Jack Rollins, ale on był tylko znajomym, może kolegą z pracy. Z Hydry. A to nie jest miejsce, do szukania przyjaciół.
A on… no cóż, mogę powiedzieć, że byliśmy blisko. Zaufał mi, a ja go zawiodłem. Żałuję tego, tak bardzo.
Zaczął przypominać sobie wszystko i wkrótce poszedł w swoją stronę. Ja też. Nie chciałem go zostawiać, ale nie miałem prawa mu się narzucać. Jeśli chciał odejść, nie mogłem go zatrzymać. Nie mogłem zrobić nic.
Często wydaje mi się, że słyszę, jak wypowiada moje imię. I za każdym razem odwracam się z nadzieją, że naprawdę wrócił.
Kiedyś nie miewałem snów, ale teraz praktycznie każdej nocy widzę w nich jego twarz.
 Nie wiem, czy nazywać to miłością. Może zakochaniem się, zauroczeniem, nie wiem. W każdym razie tęsknię za nim. Jak za nikim innym.
Co nie zmienia faktu, że wciąż robię złe rzeczy. Po tylu latach w Hydrze nie da się tak po prostu przestać. Ale zostawiłem za sobą organizację. W przypływie szału po jego odejściu zabiłem kilku agentów i lekarzy, którzy brali udział w praniu jego mózgu. Nie jestem z tego dumny, ale przynajmniej się zemściłem.
 Ostatnio zaczęły mnie dochodzić słuchy, że zaczęła się jakaś wojna między superbohaterami. W zupełności mnie by to nie interesowało, ale on jest w to zamieszany. Innej możliwości nie ma, jedną ze stron dowodzi Kapitan Ameryka, jedyna osoba, do której mógłby uciec.
Nie mogę pozwolić, by coś mu się stało. Nie mogę też bezpośrednio się w to mieszać.
Nie chcę być przeciwko niemu, a nie mogę przyjść i powiedzieć Rogersowi, że teraz jestem z nimi. Wiele bym dał, żeby to było takie proste.
Ale znajdę sposób, żeby chronić Jamesa.