środa, 15 czerwca 2016

Rozdział 5

- Uważam, że powinniśmy uciec.
Siedziałem u Jamesa i zaczynałem naprawdę na poważnie rozważać opcję zabrania go z Hydry i ucieczki stąd w cholerę.
Plan był ambitny, ale na razie na tej ambicji się kończyło. Wydawało się to nierealne. W Hydrze jest tylu ludzi, że ciche wymknięcie się stamtąd byłoby niemożliwe, nawet w środku nocy, w dniu, kiedy baza nie będzie pełna.
Poza tym, nie chciałem sobie tak po prostu uciec. Jakbym chciał zmyć się sam - to nie byłby większy problem. Może nawet by mnie nie szukali. Ale ja nie chciałem zmyć się sam. Nie chciałem się nawet zmyć z kimś, kto byłby tak samo mało ważną osobą jak ja.
Chciałem się stamtąd zmyć z najbardziej strzeżonym, cenionym i potrzebnym Hydrze człowiekiem.
James pokręcił głową i spojrzał na mnie.
- Żartujesz? Słuchaj, dziękuję, że się o mnie troszczysz, ja... cenię to, ale ten plan... to nierealne, Brock. - wzruszył ramionami.
Widziałem jak próbował grać obojętnego, ale przecież widziałem też jak było naprawdę. Nie chciałem nawet myśleć o tym, co mu tutaj robili. Wystarczyło mi to, czego byłem świadkiem, a i tak jestem świadomy tego, że nie byłem świadkiem najgorszego.
Nie pytałem go o to i nie miałem takiego zamiaru, nawet wtedy kiedy będziemy mogli już rozmawiać na spokojnie, o wszystkim. Jeśli sam mi powie, w porządku. Ale nie chcę przywoływać mu tych wspomnieć, nie chcę, żeby więcej cierpiał.
- Nawet jeśli uda nam się uciec... - kontynuował cicho. - Będą mnie szukać. I znajdą, prędzej czy później. Znajdą, zabiją ciebie i znowu wrócę tutaj. Znowu zrobią mi pranie mózgu i znowu stanę się maszyną do zabijania. I stracę ciebie. - rzucił mi spojrzenie.
Pokręciłem głową i opuściłem wzrok.
- Nie pozwolę na to. - oznajmiłem. - Już nikt nigdy cię do niczego nie wykorzysta, obiecuję. Wyjdziemy stąd i wszystko będzie dobrze.
- Skąd możesz to wiedzieć? - przerwał mi. - Nic nie wiesz, nie wiesz, jak oni działają! Nie wiesz, co mogą mi zrobić! 

Milczałem. Nie, nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia jakim cudem dają radę w pełni kontrolować człowieka, nie znałem ich metod. I nie chciałem znać.
- Wydaje ci się, że to takie proste. Że wystarczy stąd wyjść. - prychnął. 
- James. - odezwałem się w końcu. - Chcę ci pomóc, wiesz o tym. 
- Jak? Brock, to nie jest możliwe. Przykro mi. - odwrócił się i zaczął przechadzać się po sali. 
Znów zapadło milczenie.
Nie wiedziałem, czy James istotnie wątpi w powodzenie tego planu czy chodziło tylko o to, że przecież Hydra nie pozwoli mu odejść. To prawda, przypomniałem mu kim jest i że wcale nie jest żołnierzem Hydry, ale skąd mogłem wiedzieć, czy gdzieś w głębi siebie wciąż nie ma jakoś zakodowane, że tylko oni mogą mu wydawać rozkazy i że może robić tylko to, co oni powiedzą. 
Nie wiedziałem nic. Chciałem tylko pomóc mężczyźnie, którego kocham. 
- Najlepiej będzie... - zaczął James cicho w końcu się zatrzymując. - Jeśli ty stąd uciekniesz. 
Spojrzałem na niego pytająco.
- Sam. 
Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale on odezwał się pierwszy:
- Podejrzewają coś. Nie wiem jak dużo, ale podejrzewają, że ktoś do mnie przychodzi. I w końcu dowiedzą się, że to ty. I cię zabiją. 
- Nigdzie się bez ciebie nie ruszam. - powiedziałem stanowczo. - Niech mnie zabiją, w porządku. Niech zrobią co chcą. Bylebyś tylko ty był bezpieczny. O więcej nie mogę prosić. To jedyne, na czym mi zależy. 
Westchnął.
- Sam nie wiem. - mruknął. - To będzie ryzykowne i niebezpieczne. I mało realne. 
- Jakoś damy radę. - odparłem. - Jakoś damy radę.

Kiedy widzę Jamesa, stojącego przede mną, całego i zdrowego, do oczu napływają mi łzy.
Bo bałem się o niego. Przez tą wojnę. Nie wiedziałem co z nim i po prostu się martwiłem, że już go nie zobaczę. Albo że to on nie będzie chciał mnie widzieć.
Chcę coś powiedzieć, ale nie potrafię się odezwać.
- Brock... przepraszam. - mówi James opuszczając głowę. - Że się nie odezwałem. I że uciekłem.
Kręcę głową i przytulam go.
- Nie musisz mnie przepraszać.
- Po prostu... bałem się, że mnie znajdą. A jeśli znaleźliby mnie, to ciebie też. Wiesz, że cię nienawidzą. Nawet bardziej niż mnie.
- To nieważne. Teraz już nieważne.
Patrzy mi w oczy i po chwili wahania mnie całuje.
Tak bardzo brakowało mi tego uczucia.
Tak bardzo brakowało mi jego pocałunków.
Tak bardzo brakowało mi tych chwil spędzonych z nim.
Tak bardzo brakowało mi Jamesa Barnesa.
Po chwili odrywamy się od siebie, a ja się uśmiecham. Nagle wszystko zaczęło mieć sens. Tak cholernie brakowało mi Jamesa, a teraz jest tutaj, ze mną. I wszystko nagle jest w porządku.
- Muszę ci coś powiedzieć. - mówi po chwili. - Ale nie tutaj. Chodź ze mną.

Nie miałem najmniejszego pojęcia, czemu Pierce wzywa mnie do siebie, ale rzecz jasna obawiałem się najgorszego.
W końcu on nie zawraca sobie głowy każdym agentem, a już na pewno nie tak mało ważnym jak ja. Dlatego opcja była prawdopodobnie tylko jedna. Wiedzieli.
Idąc korytarzem rozważając wszystkie możliwe opcje, których jak to na razie wyglądało nie miałem za dużo. W najlepszym wypadku wyrzucą mnie z Hydry. Wtedy będę mógł wrócić i bez zbędnej zwłoki wziąć stąd Jamesa i uciec. Będzie to co prawda trochę bardziej skomplikowane niż byłoby, gdybym jednak został tu, ale to nie będzie najgorsza opcja.
Najgorszą opcją będzie zabicie mnie. Nie mogłem jej wykluczyć. Upewniłem się, że mój pistolet jest naładowany. Pewnie nie wiele dałby mi, gdyby przyszło co do czego, więc jeśli jednak zdecydują się na tą opcję będzie bardzo, bardzo źle.
Dotarłem do gabinetu Pierce'a po chwili. Otworzyłem drzwi i wszedłem tam zachowując całkowicie poważną twarz.
- Co jest? - spytałem.
- Chcemy, żebyś udał się na misję. To nic wielkiego, kilkudniowy wypad.
Uniosłem brwi. Czyli chodziło o zwykłą misję? Coś mi tu nie grało.
- To twój towarzysz. - dodał jeszcze wskazując na siedzącego na kanapie mężczyznę.
Tamten wstał i podszedł do mnie.
- Helmut Zemo. - przedstawił się i podał mi rękę.
Niechętnie uścisnąłem jego dłoń.
- Brock Rumlow.
Spojrzałem na Pierce'a. Ale dlaczego? Zwykle moim towarzyszem był Rollins, nigdy nie dali mi nikogo innego. A poza tym, ten Zemo... w życiu o gościu nie słyszałem.
Czyli pewnie przydzielili mi kogoś nowego. Świetnie.
Ale z drugiej strony, to wszystko wydawało mi się grubymi nićmi szyte. Informacje o nowych misjach nigdy nie były przekazywane tak oficjalnie. Coś było na rzeczy.
Nie chciałem się jednak już o nic pytać. Może to tylko moje wymysły, a jeszcze powiem za dużo i się zdradzę. Przecież był cień szansy, że nikt nie wie o moich spotkaniach z Jamesem i moich planach ucieczki.
- Wyjeżdżacie jutro. Przygotujcie się jakoś. Nie powinno być ciężko, ale kto wie. - oznajmił dyrektor Hydry i gestem nakazał, że mamy wyjść.
Szybkim krokiem opuściłem pomieszczenie i wtedy zdałem sobie sprawę z kolejnej sprawy.
Mogli się domyślić, że pomagam Jamesowi i teraz wysyłają mnie na misję, żebym zostawił go samego. Kilka dni prania mu mózgu wystarczy, żeby znowu stał się ich Zimowym Żołnierzem.
Cholera.
Nie miałem nawet kilku godzin na wymyślenie czegokolwiek. Musiałem działać szybko.
I w tym momencie zdałem sobie sprawę, że zostaje nam już tylko ucieczka.

Siadam na kanapie w małym mieszkanku Jamesa.
Po drodze objaśnił mi pokrótce, że Rogers załatwił mu tutaj miejsce, żeby mógł się ukryć. Powiedział też kilka słów o tej całej wojnie domowej superbohaterów, ale wyglądało na to, że sam nie wiedział za dużo.
Dowiedziałem się tylko, że trwa to już jakiś czas i że rząd chce kontrolować Avengers. Pokłócili się o to, jedni chcą być kontrolowani, inni nie. James znalazł się tam przypadkiem.
Zasłania rolety i siada naprzeciwko mnie.
- Hydra ma nowego przywódcę. - oznajmia cicho, jakby z obawą, że ktoś może nas podsłuchać.
Co też nie jest wykluczone.
- Jest się czym martwić?
- Tak mi się wydaje. To ktoś zupełnie nowy, nie słyszałem o nim w każdym razie. Hydra jakoś wyjątkowo dobrze sobie teraz radzi, od czasu, kiedy objął dowodzenie. Już kilka razy prawie mnie znaleźli. Gdyby nie Steve, pewnie bym nie żył.
Opuszczam wzrok. Gdyby nie Steve. Nie żyłby, bo ja nie mogłem go uratować. Bo nie było mnie przy nim.
- Jak się nazywa? Ten przywódca? - pytam, chociaż szczerze mówiąc nie znam zbyt wielu osób z Hydry po nazwiskach. No ale kto wie, może akurat.
James rzuca okiem w stronę okna, a potem znów patrzy na mnie.
- Helmut Zemo.
I po tych słowach wiem, że jest się czym martwić.